Close
O kinie przy winie z Bartłomiejem Topą

O kinie przy winie z Bartłomiejem Topą

Wywiad z Bartłomiejem Topą

Podejrzewam, że nie miałeś jeszcze osiemnastu lat, kiedy wypiłeś pierwszy kieliszek wina…

O, to nieprawda! Swoją przygodę z winem zacząłem dosyć późno. W latach osiemdziesiątych, kiedy dorastałem, nie było wielu możliwości, żeby napić się dobrego wina. Pamiętam węgierskie Egri Bikaver, które sączyło się na imprezach, jeszcze Kadarkę, ale to wszystko! Dopiero kiedy przyjechałem do Warszawy na początku lat dziewięćdziesiątych i zacząłem pracować jako kelner w restauracji Magdy Gessler |„U Fukiera”, poznałem smak prawdziwego wina.

Rzeczywiście, pracowałeś jako kelner i to już po skończeniu szkoły filmowej!

Tak. Bo postanowiłem sobie, że będę pracował w jednym, konkretnym teatrze. A skoro mnie tam nie chcieli, zostałem kelnerem. To była całkiem niezła praca. „U Fukiera” mieliśmy dostęp do wielu gatunków alkoholi, w tym do win. Restauracja Magdy Gessler podejmowała znakomitych gości, w tym korpusy dyplomatyczne, więc mieliśmy okazję kosztować naprawdę doskonałych trunków. To było o tyle cenne doświadczenie, że starsi koledzy kelnerzy bardzo dużo nauczyli mnie o sposobach podawania wina. Niestety, niewiele z tego pamiętam…

Kiedy zaczęło doskwierać Ci, że jesteś kelnerem? Co sprawiło, że zdecydowałeś się wrócić do aktorstwa?

Nigdy mi to nie doskwierało. Bycie kelnerem to żadna ujma. Praca w restauracjach pozwoliła mi się utrzymać, wynająć mieszkanie i chodzić na castingi. Bywało, że jak się pojawiała rola, brałem miesięczny urlop a potem wracałem do kelnerowania. I tak było do momentu, gdy spotkałem na swojej drodze Wojtka Smarzowskiego. Wtedy wszystko się zmieniło.

I od tamtego momentu bywasz w restauracjach w charakterze gościa.

Uwielbiam atmosferę restauracji! Lubię miejsca, gdzie w spokoju, z szacunkiem do gościa, z atencją i pasją serwuje się dania, a jednocześnie pięknie opowiada o winie. To sprawia, że bardziej świadomie sięgamy później po konkretne wino. Wiemy, z czym się nam kojarzy, czego możemy oczekiwać, na co zwrócić uwagę.

O kinie przy winie

Z czasów pracy w restauracji zapamiętałeś jakieś wino szczególnie?

Tak! Zdecydowanie! To było chablis. Postanowiłem, że żadnego innego wina już nie będę pił. (śmiech)

Co jeszcze robiłeś, zanim zostałeś aktorem?

W trakcie studiów roznosiłem reklamy w Szwecji, kosiłem trawniki. Po drugim roku wyjechałem na miesiąc do Sztokholmu. Tam miałem przygodę, która spowodowała, że nie pijam już piwa. Wówczas piłem. Było to piwo w puszce, do którego wpadła osa. Wypiłem ją razem z napojem i użądliła mnie w gardło. Mocno spuchłem i zrobiło się niebezpiecznie. Miałem za sobą pięć lat technikum weterynaryjnego, więc byłem gotowy, żeby sobie samodzielnie wykonać tracheotomię przed lustrem. Na szczęście opuchlizna zaczęła schodzić i skończyło się na strachu.

Cała twoja rodzina jest wykształcona muzycznie: siostra gra na wiolonczeli, brat na skrzypcach w kapeli Sebastiana Karpiela Bułecki i jest słynnym lutnikiem. Muzyka w Twojej rodzinie jest bardzo mocno obecna. Czy miała wpływ na Twoje życie artystyczne?

Sztuką aktorską zainteresowałem się dosyć późno, bo dopiero w szkole średniej. Uczyłem się w technikum weterynaryjnym w Nowym Targu. I tam, w drugiej lub trzeciej klasie, dzięki mojemu nauczycielowi języka polskiego, zacząłem się interesować szerzej kinem i teatrem. Raz w tygodniu chodziliśmy na DKF do nowotarskiego domu kultury. To była okazja, żeby zobaczyć filmy, których nie wyświetlano na co dzień w sąsiednim kinie „Tatry”. Moja fascynacja kinem rozwijała się i w piątej klasie, kiedy już trzeba było ostatecznie postanowić, co dalej, podjąłem decyzję, że wystartuję do szkoły filmowej w Łodzi. Powiedziałem to rodzicom. Byli bardzo zaskoczeni. Może dlatego, że skończyłem szkołę muzyczną. a klubie KS Gorce uprawiałem lekkoatletykę i to na poziomie wojewódzkim! Trenowałem wieloboje lekkoatletyczne. Tańczyłem w zespole ludowym! Połączyłem te sfery życia w dosyć karkołomną całość, ale aktorstwa w niej nie było. Niemniej wystartowałem do Łodzi w 1986 roku i cztery lata spędziłem właśnie tam. To był chyba najpiękniejszy i niezwykle fascynujący dla mnie czas. I naprawdę intensywny. Niemal nie wychodziliśmy ze szkoły! Byliśmy ze sobą non stop, doświadczając tej prawdy kłamania i rezonowania z widzem…

A które z tych Twoich doświadczeń sportowych przydały Ci się w filmie?

Wszystkie. W Karbali przygotowanie fizyczne pomogło mi zagrać rolę kapitana Kalickiego na tyle wiarygodnie, że po emisji filmu spotykałem się ze zdumieniem zawodowych żołnierzy, którzy nie mogli uwierzyć, że nigdy nie trzymałem w ręce broni. Oczywiście, że wcześniej przeszliśmy szkolenie pod okiem specjalistów, ale w tak krótkim czasie nie da się wyćwiczyć skutecznie nawyków wynikających z wieloletniego treningu. Mnie było łatwiej. Te wszystkie umiejętności wyniesione ze szkoły, jak szermierka czy jazda konna, przydają się, ale nie zawsze jeden do jednego. A w szczególnie niebezpiecznych scenach zastępują nas dublerzy lub kaskaderzy.

Kto Cię zastąpił w finale Drogówki?

W scenie, w której miażdży mnie ciężarówka z piachem? Niestety, to byłem ja. (śmiech) To była bardzo trudna w realizacji scena i poświęciliśmy jej kilka tygodni. Ale pożądany efekt chyba udało się nam osiągnąć…

Czy którąś ze scen wspominasz jako szczególnie niebezpieczną?

Może raczej szczególnie wyczerpującą… W Weselu Wojtka Smarzowskiego jest taka scena, w której jedna z zabaw weselnych polega na piciu dużych ilości wódki i paleniu chyba trzech papierosów jednocześnie. W takich scenach nie używa się prawdziwych papierosów – to są jakieś zioła bez tytoniu i nikotyny. Ale ten dym nie jest obojętny dla organizmu. Zwłaszcza gdy trzeba zagrać kilkanaście dubli! Mówiąc krótko, po tej scenie niezwłocznie musiałem udać się do domu…

Jakie wina w takich okolicznościach pijają Górale?

Białe, oczywiście! Białe i bardzo mocne! Nierzadko z winnic Łąckich. (śmiech)

Podchodzisz restrykcyjnie do zasad picia wina, czy masz do nich stosunek swobodny? Pijasz czerwone wino do ryb?

Te zasady dzisiaj uległy złagodzeniu. Faktycznie, do ryb pijam czerwone wino. Ale to dlatego, że ja w ogóle preferuję czerwone. Białe piję tylko w gorące, letnie dni. Pijam też lekkie wina czerwone i białe. Czasem z bąbelkami. Ale gustuję w winach ciężkich, czerwonych, z delikatną słodyczą.

Dokonałeś ostatnio jakiegoś winnego odkrycia?

O, tak! Zdarzyło mi się pić niezwykłe cabernet sauvignon z Chin! W Przystani Wygonin mają znakomicie zaopatrzoną lodówkę i serwują niezwykłe wina syryjskie, irańskie, chińskie i libańskie. Prawdę mówiąc, nie przepadam za cabernetem, ale czasami otwieram się na winną egzotykę. W tej lodówce znalazłem dla siebie pyszne chardonnay z Nowego Jorku.

Wiem, że gustujesz także w polskich winach.

Owszem. Moim odkryciem jest wino z południowej Polski, z Gór Sowich. W Niemczy znajduje się winnica, z której pochodzą znakomite białe wina. Wszystko mnie w nich urzekło: winnica, trunek, butelki, etykiety – bardzo eleganckie i ładne. Polubiliśmy się z tymi winami i to pomimo faktu, że nie są czerwone! Lubię też wina z rodzinnej winnicy Silesian z Bagieńca. W przyszłym roku przymierzam się do odwiedzin w kolejnych wspaniałych polskich winnicach.

O kinie przy winie

Co ma dla Ciebie znaczenie, gdy bierzesz lampkę wina do ręki? Patrzysz, jak płacze, wąchasz, czy od razu smakujesz?

Wino to cała opowieść. Nie wiem, czy istnieje drugi trunek, który tak intensywnie wciąga w swój świat. Można o nim mówić na setki sposobów. Dla mnie wino jest dziedziną sztuki. Tak je postrzegam. W spotkaniu z winem do głosu dochodzą wszystkie zmysły. Od pierwszego kontaktu z butelką, etykietą, po prostu z formą, która coś nam obiecuje. Już czujemy jakieś emocje, budujemy jakieś wyobrażenie o tym, czego doświadczymy za chwilę. Byliśmy przed rokiem w Egerze, u Imre Kalo, który swoimi winami częstował nas albo prosto z beczki albo z butelek bez etykiety.

I to też było fantastyczne! Piwnice, które mają po kilkaset lat, kadzie, w których dojrzewa wino, zakurzone butelki, traktowane z pietyzmem, opowieści o niemal każdej kropli – to miało znaczenie! O winie można opowiadać wszystkimi zmysłami: patrząc na nie, dotykając, wąchając jego bukiet w kieliszku, a na końcu czując jego smak. Dla mnie to niezwykle zmysłowa historia. Można je wypić nawet z przypadkowej szklanki, znalezionej na targu staroci, ale ja lubię duże, pełne kieliszki do czerwonego wina.

W takim kieliszku można wino zamieszać, popatrzeć, jak barwa się mieni, osiada na szkle, poczuć budzący się zapach, smak… To jest w winie genialne! I ludzie, z którymi się je dzieli…

…i z którymi się rezonuje. Wiem, że lubisz to słowo.

To prawda, lubię. Rezonuje tak jak i z winem.

Z Bartłomiejem Topą rozmawiała Kinga Burzyńska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Close