Close
Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii

Jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii

Pół roku temu tłumy amerykańskich i australijskich turystów z wypiekami na twarzy realizowały filmowy scenariusz z 1969 roku, czyli szaloną podróż „Europa w osiemnaście dni”. Moja australijska koleżanka była gdzieś pomiędzy Polską, Węgrami a Wielką Brytanią, gdy wybuchła pandemia COVID-19.

Autorka: Agnieszka Wyszomirska, od ponad sześciu lat związana z kulturą wina. Od półtora roku mieszka w Australii, pracując dla najlepszych cellar door w Adelaide Hills, z którymi przeżyła grudniowe pożary buszu i lockdown. W czasie pandemii nie tylko przywrócono granice między stanami, ale też wprowadzono zakaz podróżowania. Winnice obroniły się dzięki internetowej sprzedaży wina, ale ich restauracje i cellar door wciąż mają wiele do odrobienia.

Zamiast zostać w Londynie na kilka miesięcy i dać się zauroczyć europejskiej kulturze, przygodę życia zakończyła turystycznym maratonem. Czar prysł i trzeba było wrócić na Antypody. Zostały wspomnienia, którymi dzieli się przy każdej okazji: smak pierogów w Krakowie, białe szaleństwo w Szwajcarii i płatek śniegu wytatuowany w Amsterdamie przez prawie wszystkich pasażerów wycieczkowego autokaru.

Chwilę później świat stanął w miejscu i wstrzymał oddech. Scenariusz tym razem rodem z filmu science-fiction okazał się naszą codziennością. Zakaz podróży! Zamknięte granice i lotniska, „aresztowane” wycieczkowce, obowiązek kwarantanny… Znów oddaliliśmy się od siebie, zaczęliśmy bardziej tęsknić i doceniać to, co było kiedyś. Zwolniliśmy. Zamiast zwiedzać, sięgnęliśmy po książki i filmy, by zobaczyć świat cudzymi oczami. Nowa perspektywa nie okazała się aż tak zła. Przyznajcie się, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy widzieliście film Vicky Cristina Barcelona, Rzymskie wakacje albo Amelię? Ja po przeczytaniu jednym tchem czterech powieści Harukiego Murakamiego, zaczęłam z pasją kolekcjonować przewodniki po Tokio.

Z prędkością światła

W 2020 roku w dalekie podróże zabierają nas książki, filmy i …wina. Nieeeee, nie chodzi tylko o to, by napić się szampana i poczuć się, jak w paryskiej kawiarni ze stolikami zwróconymi frontem w stronę ulicy i wszechobecnym zapachem świeżych croissantów. Choć to oczywiście byłaby miła perspektywa, nasz rozbudzony apetyt odkrywców, który wciąż tli się mimo wszystkich zakazów i obostrzeń, podpowiada zdecydowanie dalsze, bo transkontynentalne poszukiwania. Rok temu nie uwierzylibyśmy, że nadejdzie chwila, kiedy nie będziemy mogli podróżować. Odwróćmy więc kartę i wyobraźmy sobie, że pokonanie trasy z Francji do Nowej Zelandii zajmuje tylko kilka godzin* albo… jest tylko kwestią wyboru właściwej butelki wina.

*To wcale nie jest fikcja. W 2019 roku pojawiły się w mediach doniesienia, że australijska i brytyjska agencja kosmiczna pracują nad silnikiem przyszłości, który umożliwi pokonanie trasy Londyn-Nowy Jork w godzinę, a Londyn–Sydney w cztery godziny. Pierwsze loty miały być możliwe w ciągu dekady. Skoro teraz tyle samolotów na całym świecie jest uziemionych i wiele z nich już nigdy nie wróci w przestworza, być może kosmiczny projekt nabierze przyśpieszenia.

Podróż pierwsza: sauvignon blanc

Aromaty wina sauvignon blanc

Klasyczne sauvignon blanc pochodzi z Doliny Loary**. Sancerre czy pouilly-fumé to prawdziwe winiarskie ikony. Kryją w sobie zwiewne aromaty cytrusów, np. grejpfrutów czy limonki, świeżo skoszonej trawy oraz niesamowicie orzeźwiającą mineralność. Gorące lato może sprawić, że odnajdziemy w nich również delikatne nuty brzoskwiń, melona i moreli. 19 tysięcy kilometrów dalej z tej samej odmiany winogron powstają wina o zdecydowanie bardziej „zielonym”, pokrzywowo-agrestowym charakterze, pięknie uzupełnionym cytrusami, ziołami, a nawet odrobiną pieprzu.

Nowozelandzkie sauvignon blanc z regionu Marlborough jest tak popularne, że stało się wyznacznikiem gatunku. Jednak nie dla sąsiadów z cieplejszej Australii. Ci pokochali zupełnie inne wino. Sauvignon Blanc z Adelaide Hills wypełni twój kieliszek znaczniej bardziej owocowymi, tropikalnymi aromatami, m.in. marakui i liczi.

Trzy różne kieliszki wina, trzy różne doznania: minimalistyczna elegancja Francji, nietknięta natura chłodnej, zielonej Nowej Zelandii i rozgrzana słońcem, pachnąca oceanem i eukaliptusem Australia. Co dziś wybierzesz?

**Informacje zgromadzone podczas licznych podróży, kursów i degustacji zostały zweryfikowane dzięki wsparciu nieocenionych autorów książek: Madeline Puckette i Justina Hammacka – Wino. Praktyczny poradnik. Wine folly oraz Jamesa Hallidaya – Varietal Wines.

Winnice Doliny Loary, w Adelaide Hills i w Marlborough

Podróż druga: chardonnay

Aromaty wina chardonnay

Świeże, lekkie, wyraziste i jednocześnie ulotne chablis to ukochane chardonnay miłośników wina z całego świata. Nieważne, ile stref czasowych przemierzymy, kieliszka chablis wypitego w burgundzkim urokliwym miasteczku o tej samej nazwie nie da się z niczym porównać. Kamienne, kwiatowe, brzoskwiniowe i cytrusowe aromaty każdy zapamięta na zawsze.

Białe burgundy to klasyki, ale chardonnay uprawia się wszędzie, nawet w Polsce. Dostosowuje się do każdego klimatu i ma tysiące odmian. Nic dziwnego, że to najbardziej filmowe wino. Charakterystyczny kolor, butelka, żółta nakrętka… – szybko wyłapiesz chardonnay w najbardziej popularnych serialach z całego świata. A skoro już o Hollywood mowa…

Kalifornia jest drugą stolicą chardonnay. Wystarczy przejechać 650 kilometrów z Hollywood do Napa Valley, by rozkoszować się beczkowym, bogatym, maślanym chardonnay. Odkryjemy w nim aromaty charakterystyczne dla cieplejszego klimatu: ananas i żółte jabłko.

Równie dużo słonecznych dni jak w Kalifornii ma wschodząca gwiazda kanadyjskiego regionu winiarskiego Okanagan Valley. Latem temperatury przekraczają tu 30 stopni Celsjusza. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku o Kanadyjczykach zrobiło się głośno, gdy w Londynie zdobyli prestiżową nagrodę dla najlepszego chardonnay. Upalne, suche lata pomagają im kontynuować dobrą passę, jeśli więc zamarzysz o wyprawie do Kanady, zacznij od kieliszka wina pochodzącego z Okanagan Valley, regionu zwanego Toskanią Kanady.

Winnice w Burgundi, Napa Valley i Okanagan Valley

Podróż trzecia: syrah i shiraz

Aromaty wina syrah

Gdybym mogła podróżować w czasie i przestrzeni śladami jednego szczepu winogron, od razu wybrałabym syrah/shiraz. To byłaby wyprawa życia, bo wina te z powodzeniem produkowane są we Francji, włoskiej Toskanii i Sycylii, hiszpańskiej Kastylii i Katalonii, w RPA i Australii. Szczep pochodzi z Doliny Rodanu i tam nazywa się syrah, ale w swojej drugiej ojczyźnie, czyli w Australii na etykietach występuje jako shiraz.

W europejskim wydaniu wino jest średnio lub dobrze zbudowane, z pikantnym aromatem śliwki, jeżyn, malin, oliwek, skóry, pieprzu i kakao.

Shiraz z gorącej Barossy w Australii Południowej od razu rozpoznasz po dojrzałych owocach leśnych, nutach czekolady, pieprzu, tytoniu, wanilii, a nawet lukrecji i eukaliptusa. Intensywne, potężne, czarujące. Ma tyle warstw, że można je odkrywać godzinami.

Tak jak godzinami można spacerować po winnicach Australii otoczonych palmami i eukaliptusami. Wystarczy przyjechać tu wcześnie rano, by spotkać dzikie kangury, stada papug, zające i owce, które na oficjalnym etacie „strzygą” trawę. Choć nawet nie ukrywam swojej słabości do potężnych australijskich shirazów, z przyjemnością pokonałabym 10 tysięcy kilometrów, by na tej samej szerokości geograficznej spróbować soczyście owocowych win syrah z RPA. Sposób, w jaki winiarze oddają autentyczny charakter miejsca – słynne terroir, czyli glebę, klimat, nasłonecznienie, temperaturę, sumę opadów – jest najpiękniejszy w odkrywaniu wina. Ten sam szczep może smakować słońcem Kalifornii albo przywodzić na myśl mineralność i surowość Francji. Niesamowite.

winnice Doliny Rodanu, w Stellenbosch i Barossie

Cheers ! Wspaniałych winiarskich podróży!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Close