Wino zawsze rozbudza nasze pragnienia podróży i poznawania nowych smaków. Jeśli kochamy wino, to chcemy wiedzieć więcej – skąd pochodzi, kto je zrobił, jaka historia kryje się za jego smakiem. Charakter wina tworzą przecież miejsca, ludzie, ich tradycje i doświadczenia. Dla nas już sam wybór właściwej butelki może być fascynującą przygodą. Przemierzamy regiony, szukamy właściwego szczepu, sprawdzamy roczniki, dopytujemy o filozofię pracy winiarzy. A gdyby tak pójść o krok dalej i spróbować win w najbardziej niesamowitych zakątkach winiarskiej Australii i nie tylko? Wybór był trudny, bo Australia lubi zaskakiwać i jej oferta jest tak ogromna, jak sam kontynent. Ale udało się. Oto nasza finałowa trójka.
Australia Południowa: Wieczór pod zaczarowanym drzewem figowym
Nie będzie to jednak żaden piknik, a kolacja, jak w najbardziej wykwintnej restauracji The Enchanted Fig Tree. Tyle że jej ściany i sufit tworzą gęste gałęzie 120-letniego drzewa figowego rosnącego na malowniczej wyspie Kangura. Wielki baldachim z konarów wznosi się na wysokość sięgającą ponad dwóch pięter. Drzewo podobno jest magiczne! I naprawdę mamy wrażenie, że przechodzimy przez pokoje urządzone dokładnie tak, jak w tradycyjnych restauracjach. Planując wyprawę, trzeba też pomyśleć o biletach na prom i noclegu, co sprawia że przeżycie staje się jeszcze bardziej unikalne.
Menu inspirowane jest zderzeniem lądu i oceanu, lokalną historią z nutą baśni, bo szefowie kuchni tworząc autorskie dania, sięgają po swoje ulubione bajki. Smaku potraw dopełniają wina z okolicznych winnic. Jest więc zaskakująco i autentycznie! Kolację pod gwiazdami można zjeść tam tylko dwa razy w tygodniu przez jeden wakacyjny miesiąc w roku. Niezapomniane przeżycie.
Australia Zachodnia: Zapał do odkrywania nowych smaków
Ta restauracja nie ma adresu. Za każdym razem otwiera się w innym niezwykłym miejscu. Fervor (czyli Zapał) podąża za lokalnymi składnikami, porami roku i niezwykłymi lokalizacjami. Jednego dnia jest na pustyni, kiedy indziej na dalekiej wyspie. Zazwyczaj pod gwiazdami. Każde wydarzenie jest zupełnie inne. Wędrowna pop-up restauracja nie tylko podkreśla swoje głębokie związki z rdzenną kulturą, ale też działa w pełnej harmonii z ziemią i środowiskiem naturalnym. Kiedy więc gastronomiczna kurtyna opada, nie ma śladu, że coś się tam działo.
A jednak… Potrawy przygotowywane na oczach gości oddają smak i emocje. W spisie składników znajdziemy więc elementy charakterystyczne dla kuchni rdzennych mieszkańców Australii i pozyskiwane od tubylców albo zbierane w tym samym regionie, gdzie odbywa się kolacja, na przykład kwiat i łodyga lilii wodnej, korzenie młodych baobabów, nasiona akacji, eukaliptusy i wodorosty… To prawdziwa celebracja jednej z najstarszych kultur na świecie.
Projekt firmuje szef kuchni Paul „Yoda” Iskov, który zaprasza do współpracy rotacyjny zespół kucharzy. Dla nich to również kulinarna przygoda, okazja do nauki o składnikach, kulturze, poprzednich generacjach Australijczyków. Cel jest imponujący – zapewnienie „doznań kulinarnych, których nie można przeżyć nigdzie indziej”. Przed założeniem pop-up restauracji Fervor Paul Iskov spędził rok, podróżując po świecie i pracując w tak prestiżowych restauracjach jak Noma w Kopenhadze i D.O.M. w São Paolo. Teraz podczas swoich autorskich wydarzeń chętnie współpracuje z lokalnymi winiarzami, np. z Margaret River, którzy również wyznają zasadę minimalnej ingerencji zarówno w winnicę, jak i winiarnię.
Sky is the limit: Podniebne degustacje
Czy wiesz, że wino w samolocie, na wysokościach przelotowych, smakuje inaczej. Mają na to wpływ m.in. ciśnienie i wilgotność powietrza. Nasz smak jest odrobinę osłabiony, dlatego chętniej wybieramy wina wyraziste, które mają więcej aromatu: porto, gewürztraminer, primitivo. W Australii można się o tym przekonać nie tylko podczas lotów rejsowych z punktu A do punktu B. W tej części świata ogromną popularnością cieszą się rejsy dla samej przyjemności latania, tak jak jednorazowy widokowy lot dreamlinera, którego pasażerowie mogli bliżej przyjrzeć się superksiężycowi. Trzygodzinny lot rozpoczął się w Sydney od przelotu nad portem Sydney Harbour. Potem samolot wzbił się ponad potencjalne zachmurzenie i zanieczyszczenie atmosfery na wysokość przelotową 43 tysięcy stóp.
Ogromnym zainteresowaniem cieszyły się też loty w nieznane – trzy specjalne doświadczenia, których program zakładał nie tylko lot, ale cały dzień spędzany w tajemniczym miejscu docelowym. Wszystko, co pasażerowie musieli zrobić, to dokonać rezerwacji i stawić się na lotnisku. Wiedzieli, że w ramach wyprawy może ich czekać np. kurs winiarski, degustacja i lunch. Dostali też kilka wskazówek, jak spakować podręczny bagaż. O tym, dokąd lecą, dowiadywali się dopiero tuż przed samym lądowaniem.
Ciekawie zapowiada się również inicjatywa jednej z nowozelandzkich winnic, która postanowiła zorganizować degustację na wysokości 18 tysięcy stóp – na pokładzie samolotu. Projekt reklamuje się jako pierwsza linia lotnicza na świecie produkująca własne wina. Bilety na pierwszy lot wyprzedały się w ciągu kilku godzin. Podczas dwugodzinnego rejsu z Auckland do Queenstown zaplanowano degustację, a po wylądowaniu wycieczkę do winnicy i kolację. Brzmi tak ciekawie, że my też nabraliśmy ochoty na winiarskie podróże i kieliszek wina z Australii albo Nowej Zelandii.